Męczarnie faworytów, nudny hit kolejki oraz gen Tottenhamu - podsumowanie 7 serii gier Premier League 2024/2025

 Siódma kolejka angielskiej Premier League może i nie przyniosła ze sobą dużo niespodzianek, jednakże emocji nie zabrakło, co powoli staje się normą w bieżącym sezonie. Z wiadomości gorszych, przed nami październikowa przerwa reprezentacyjna i dwutygodniowa rozłąka z królową lig piłkarskich. Którym trenerom dodatkowy czas na korekcję ustaleń taktycznych może być niezwykle przydatny, a które zespoły będą drżały o to aby nie wypaść z formy? Na to pytanie postaram się znaleźć odpowiedź w tym wpisie.

Sobota

7 serie gier rozpoczęliśmy wczesnym popołudniem na Selhurst Park spotkaniem, w którym to lider Liverpool podejmował największe rozczarowanie tego sezonu Crystal Palace. Na papierze faworyt wydawał się jasny, jednak już po zapoznaniu się z wybraną przez Arne Slota jedenastką na ten mecz, z tyłu głowy pojawiła mi się myśl, czy aby holender nie zlekceważył zbytnio świetnie dysponowanej pod koniec zeszłego sezonu ekipy Palace. Na ławce rezerwowych usiedli bowiem zawodnicy, którzy przed tym meczem grali wszystko praktycznie od deski do deski i wydawali się pewniakami do pierwszego składu, a mowa tu oczywiście o Andym Robertsonie i fenomenalnym w tym sezonie Luisie Diazie. Kolumbijczyk ma już bowiem na swoim koncie pięć bramek, i nawet tłumacząc to rotacją, decyzja wydawała mi się bardzo niezrozumiała, ponieważ w końcu zaraz przerwa reprezentacyjna i pierwszą myślą menadżera nie powinno być oszczędzanie swoich najlepszych zawodników. Na zmiany w składzie zdecydował się również Olivier Glasner, który po rozczarowywującej porażce z Evertonem sprzed tygodnia posadził na ławce Jeana-Philippea Matete. Na pozycji numer 9 spotkanie zaczął sprowadzony w lato z Arsenalu Eddie Nketiah. Pierwsza połowa przebiegła bez zaskoczeń, Liverpool prowadził grę co zdołał udokumentować za sprawą bramki zdobytej przez Diogo Jotę. Jednakże w drugiej odsłonie spotkania w szeregi The Reds wtargnęło się dużo rozkojarzenia, przez co ich gra momentami była bardzo chaotyczna i gdyby nie nieskuteczność piłkarzy Crytstal Palace wynik mógł się odwrócić na niekorzyść ekipy Arne Slota. Średnia gra Liverpoolu po przerwie została spotęgowana niefortunną kontuzją bramkarza Alissona Beckera, który do gry ma wrócić najwcześniej na początku grudnia. Mimo mało przekonujących momentów zarówno przeciwko Crystal Palace, jak i tydzień temu w meczu z Wolverhampton, należy jednak oddać cesarzowi to co cesarskie, bo w końcu Liverpool z dorobkiem 18 punktów nadal utrzymuje pozycję lidera. 

Pozostałych dwóch pretendentów do tytułu rozgrywało swoje mecze o godzinie 16:00. Manchester City podejmował u siebie, będące w zaskakująco dobrej formie Fulham, natomiast Arsenal gościł na Emirates najgorszą drużynę tego sezonu, beniaminka Southampton. Patrząc na potencjały kadrowe nikt nie spodziewał się zbyt wielkich kłopotów obecnego mistrza i wicemistrza Anglii. Pep Guardiola nadal szuka recepty na brak Rodriego, który wypadł do końca sezonu przez kontuzję więzadła w kolanie, i zaczynam się powoli obawiać, że nie znajdzie jej przynajmniej do początku zimowego okna transferowego. Manchester City co chwilę nadziewał się na kontry Fulham, jednak nie było to zbyt duże zaskoczenie, ponieważ obrona the Cityzens bardzo przecieka w tym sezonie (jedno czyste konto po 7 kolejkach). Strzelanie na Etihad rozpoczął Andreas Pereira po niesamowitej asyście piętką Raula Jimeneza, który jakimś cudem zdołał w ten sposób dośrodkować idealnie na nogę Brazylijczyka. Manuel Akanji był chyba przy tej sytuacji równie zaskoczony co większość widzów, ponieważ odpuścił całkowicie krycie. City udało się jednak szybko wyrównać za sprawą Mateo Kovacica, którego strzał po rykoszecie znalazł drogę do bramki rywali. Do przerwy było więc 1:1 i zapowiadało się, że Fulham po przerwie sprawi jeszcze wiele kłopotów słabo grającym gospodarzą. Jednakże Mateo Kovacic miał inne plany i błyskawicznie po gwizdku wyprowadził City precyzyjnym strzałem na prowadzenie. Po drugiej bramce gospodarze poczuli się pewniej, ale Fulham cały czas korzystało z wysoko grającej linii defensywy the Cityzens i co chwilę znajdowali się w sytuacjach trzy na trzy, czy dwa na dwa. Gdyby Adama Traore potrafił kończyć sytuacje, które stwarzali mu partnerzy to ekipa z Londynu mogła na spokojnie wrócić do siebie z trzema punktami. Tak to za sprawą przebłysku geniuszu na 3:1 podwyższył Jeremy Doku, wchodzący w tym sezonie na coraz wyższe obroty. Przeciekająca defensywa Manchesteru City dała się jeszcze raz we znaki gdy Rodrigo Muniz ustalił wynik spotkania na 3:2. Teoretycznie mistrz Anglii depta po piętach Liverpoolowi mając tylko jeden punkt mniej, jednak z pewnością Pep Guardiola będzie miał o czym myśleć podczas przerwy reprezentacyjnej. Kontuzja Rodriego i Kevina de Bruyne pozbawiły ekipy City jakiejkolwiek kreatywności w ataku. W momencie gdy nie gra Doku albo Savio każda kolejna akcja wygląda tak samo a żaden z piłkarzy nie jest w stanie znaleźć ostatniego podania do Erlinga Haalanda, które notuje drugą kolejkę z rzędu bez gola. Bardzo słabe występy Ilkaya Gundogana nie pomagają coraz bardziej przewidywalnej drużynie Manchesteru City. Jest dla mnie bardzo dziwnym fakt dlaczego Guardiola nie zdecydował się jeszcze wypróbować na pozycji Rodriego, Johna Stonesa, który był przecież jednym z najważniejszych elementów drużyny sięgającej dwa sezony temu po potrójną koronę. Pozostaje wierzyć, że hiszpański szkoleniowiec wie najlepiej, co z resztą nieraz udowadniał, jednak uważam, że trzy ostatnie rezultaty ligowe powinny być dla niego lampką ostrzegawczą i powodem przemyślenia niektórych wyborów taktycznych i personalnych. Podobnie sprawa powinna się moim zdaniem mieć u Mikela Artety. Tydzień temu wymęczone zwycięstwo u siebie z beniaminkiem Leicester, a w sobotę ponowne kłopoty przeciwko innemu beniaminkowi. Obrona Arsenalu postrzegana jako monolit, zaczęła zawodzić w tak naprawdę najmniej spodziewanym momencie. Oczywiście należy wspomnieć, że przez kontuzje w dalszym ciągu nieobecny jest Ben White a niedawno wypadł również świetnie wprowadzający się do składu kanonierów Jurrein Timber. Jednakże mimo wszystko nie powinno być to usprawiedliwieniem sytuacji, w której wicemistrz Anglii z rzekomo najlepszym duetem obrońców w lidze, ma dwa razy pod rząd na własnym stadionie problemy z beniaminkami. Mecz z Southampton udało się finalnie kanonierom wygrać, pomimo faktu, że w pewnym momencie goście prowadzili 1:0, jednakże było to w dłużej mierze związane z przebłyskiem geniuszu Bukayo Saki, który najpierw zaliczył dwie asysty a potem wykorzystując nie pierwszy w tym sezonie amatorski błąd defensywy Świętych, ustalił wynik spotkania na 3:1. Arsenal przystępuje do przerwy reprezentacyjnej z trzeciej lokaty, posiadając taki sam dorobek punktowy co Manchester City. Inne spotkania o godzinie 16 również nie rozczarowały. Brentford wygrało z Wolverhampton 5:3, strzelając w czwartym meczu z rzędu bramkę w ciągu dwóch pierwszych minut. Warto zaznaczyć kapitalną formę Bryana Mbeumo, a drużyna Thomasa Franka mimo odejścia Ivana Toneya bezwątpienia jeszcze nieraz namiesza w tym sezonie. West Ham podejmował na swoim stadionie kolejnego z tegorocznych beniaminków Ipswich Town, i przerwało w przekonującym stylu serię 4 meczów bez zwycięstwa, wygrywając 4:1. Honor beniaminków uratowało Leicester City, wygrywając niespodziewanie 1:0 z Bournemouth.

Ostatnim sobotnim meczem było starcie między Evertonem i Newcastle United na Goodison Park, które tak naprawdę ciężko stwierdzić czy rozczarowało czy potoczyło się na miarę oczekiwań. Patrząc na zachowawczą grę Newcastle i raczej oddający rywalom piłkę Everton, ciężko było oczekiwać szlagiera z wieloma bramkami. Highlightem meczu bezwątpienia jest nietrafiony karny przez Anthonego Gordona, byłego zawodnika Evertonu. Jordan Pickford popisał się świetną interwencją, wygrywając wojnę nerwów z kolegą z reprezentacji, który w zeszłym tygodniu wykorzystał przecież jedenastkę na wagę remisu przeciwko Manchesterowi City. Z pewnością wynik 0:0 jest rozczarowaniem dla Newcastle, ale dla graczy Evertonu z pewnością będzie dodatkową motywacją. Przewiduję, że pomimo bardzo średniego startu sezonu drużyna z niebieskiej części Liverpoolu wraz z trwaniem kampanii ustabilizuje mniej lub bardziej formę i raczej będzie w stanie uciec zespołom dołującym w tabeli na bezpieczny dystans. Jednak póki co przepaść między takimi drużynami jak właśnie Everton a Southampton czy Wolverhampton jest bardzo widoczna. Przede wszystkim mam tu na myśli fakt, że wspomniany słaby start sezonu ekipy Seana Dyche'a należy zrzucać na brak koncentracji piłkarzy w kluczowych momentach spotkania (dwukrotnie roztrwonione prowadzenie dwoma bramkami), a z tym jest już coraz lepiej co widać między innymi po lepszych wynikach. Jednakże Premier League już nie raz raczyła nas zaskakującymi zwrotami akcji, więc na tym etapie sezonu nie można wykluczyć żadnego scenariusza.

Niedziela

Na drugi dzień siódmej kolejki Premier League ostrzyli sobie przede wszystkim wszyscy neutralni fani angielskiej ekstraklasy. Czekały nas bowiem trzy ciekawie zapowiadające się widowiska, w których to swoje batalie toczyły zespoły celujące w miejsce w pierwszej czwórce na koniec sezonu. Pierwszym ze starć, które krótko omówię był mecz Aston Villi z Manchesterem United. Starcia między tymi drużynami rzadko w przeszłości rozczarowywały (w głowie mam przede wszystkim zeszło roczne starcie, kiedy to United zdołało wyszarpać trzy punkty, mimo faktu, iż do przerwy Villa prowadziła 2:0), więc z czystym sumieniem można było oczekiwać prawdziwego hitu kolejki. Obydwaj trenerzy mieli jednak zgoła odmienne plany. Oczywiście w przypadku United już powoli nie można mówić o rozczarowaniu, a o normie. Jednakże plan Aston Villi na ten mecz kompletnie nie wypalił i nawet wybitny John Duran nie był tym razem w stanie dać swojej drużynie zwycięstwa po wejściu z ławki. Drużyna Unaia Emery'ego oddała piłkę rywalom licząc na grę z kontrataku, jednak wyjątkowy brak pomysłu na rozgrywanie akcji ofensywnych i przyzwoita postawa defensywnych zawodników Manchesteru pokrzyżowały ustalone założenia taktyczne. United w ataku wyglądało podobnie jak w poprzednich meczach w tym sezonie; przede wszystkim w oczy kłuje brak jakiegokolwiek porozumienia między Garnacho, Rashfordem, Hojlundem a nawet kapitanem Bruno Fernandesem. Oglądając tak grającą drużynę można zacząć poważnie rozmyślać nad tym co piłkarze Erika ten Haga w ogóle robią na treningach. Brakuje przede wszystkim jakichkolwiek mechanizmów czy schematów, ale idzie również odczuć brak na boisku lidera, którym z pewnością nie jest Bruno Fernandes, co on sam z meczu na mecz udowadnia coraz dobitniej. Potencjalny hit skończył się więc nudnym wynikiem 0:0 i najprawdopodobniej szybko odejdzie w niepamięć. Erik ten Hag po niedzielnym starciu przejdzie też do niechlubnej historii, ponieważ jego drużyna zanotowała najgorszy start sezonu po siedmiu kolejkach w historii Manchesteru United w erze Premier League, zbierając zatrważające osiem oczek. Oczywiście należy pamiętać, że holender ma wszystko pod kontrolą, a wszystko jest długim procesem. Ehhh przykro się patrzy z perspektywy neutralnego fana ligi angielskiej, jak tak niekompetentna osoba sezon po sezonie coraz doszczętniej niszczy dziedzictwo najbardziej utytułowanego angielskiego klubu. Równolegle mierzyły się ze sobą Nottingham Forest i Chelsea. Londyńskiemu klubowi zależało przede wszystkim na utrzymaniu dobrej formy, którą zespół budował od porażki z Manchesterem City w pierwszej kolejce, i zbliżeniu się do pierwszej trójki. Z kolei Forest miało nadzieję ponownie sprawić niespodziankę, jak to miało miejsce przed kilkoma tygodniami na Anfield, gdy pokonali 1:0 nieskuteczny wówczas Liverpool. Co nie jest żadnym zaskoczeniem zespół Chelsea prowadził grę przez pełny wymiar czasowy. Zatrudnienie Enzo Maresci na stanowisku trenera zadziało na the Blues jak dotknięcie czarodziejską różdżką. Włoch odmienił całkowicie niestabilną drużynę, którą zapamiętaliśmy z zeszłego sezonu przede wszystkim za sprawą skutecznego doboru pierwszej jedenastki. Pomimo znanego każdemu faktu jak szeroka jest kadra Chelsea, po siedmiu kolejkach ligowych skład the Blues na kolejne mecze przestał być zaskoczeniem. Maresca rzadko stawia na rotację, a jeśli już to są to dosłownie pojedyncze nazwiska. Dodatkowo świetna forma takich piłkarzy jak Moises Caicedo, który po dużym transferze sprzed dwóch lat z Brighton wyrasta na prawdziwego lidera środka pola, czy Cole Palmer i Nicolas Jackson, dodaje drużynie jeszcze więcej pewności siebie. Do największych mankamentów Chelsea należy jednak zaliczyć dużą nieskuteczność mimo kreowania wielu świetnych sytuacji. To też było głównym powodem, dla którego klubowi z Londynu nie udało się w niedzielę wywalczyć trzech punktów. Strzelanie rozpoczął Chris Wood, po chwili wyrównał Noni Madueke i mecz zakończył się skromnym 1:1. Zespół Chelsea ma jednak duży potencjał i moim zdaniem może zdecydowanie powalczyć o miejsce na podium w tym sezonie. Nottingham Forest potwierdziło, że będzie jedną z najbardziej niewygodnych drużyn dla największych angielskich marek. Zacieram ręce na kolejne starcia obydwóch drużyn.

Siódmą serię gier zamykało spotkanie między Brighton i Tottenhamem na The Amex Stadium. Pierwsza z drużyn była rewelacją początku sezonu jednak po wrześniowej przerwie reprezentacyjnej znacznie spuściła z tonu. Zespół z północnej części Londynu po kilku spotkaniach, w których nie był w stanie przełożyć wyraźnej przewagi nad rywalem na ostateczny wynik, liczył na trzecie z rzędu zwycięstwo w lidze. Obydwie drużyny przystąpiły do starcia w lekko okrojonych składach; Brighton cały czas czeka na powrót Brazylijczyka Joao Pedro, natomiast w Spurs ponownie zabrakło kapitana Heung-min Sona. Pierwsza połowa przebiegła pod całkowite dyktando Tottenhamu. W 23 minucie na 1:0 trafił będący w niesamowitej formie Brennan Johnson, a po piętnastu minutach wynik podwyższył James Maddison. W skrócie wszystko szło dla londyńczyków po myśli i nie zapowiadało się żeby coś miało to zmienić. Natomiast na drugą połowę wyszła zupełnie inna drużyna, chaotyczna i niepoukładana. Spurs zdołało stracić trzy bramki w 15 minut i ostatecznie przegrać 3:2. Niechlubnym bohaterem został lewy obrońca Tottenhamu Destiny Udogie, który zawinił przy każdej bramce rywali. Doprawdy szokującym jest fakt jak ten sam zespół może zagrać tak dwie zgoła odmienne połowy. Jednak w przypadku ekipy Postecoglou nie jest to nic nowego. Australijczyk niby twierdzi, że w swoich drugich sezonach w klubach, które trenował w przeszłości zawsze zdobywał trofea. Meczów, w których Tottenham w głupi sposób traci korzystny rezultat jest jednak zdecydowanie za dużo żeby w tak zaciętej lidze jak angielska udało się to osiągnąć, nawet w pucharach (przypomnijmy, że w kolejnej rundzie Carabao Cup Tottenham będzie podejmował Manchester City). Sezon to jednak maraton, a nie sprint o czym już nieraz się przekonaliśmy, więc oczywiście drużyny kogutów nie można jeszcze absolutnie skreślać.

Podsumowanie

Siódma kolejka zdecydowanie nie rozczarowała. Za nami dużo emocjonujących starć. Jako zawodnika kolejki chciałbym wyróżnić Bukayo Sakę, który za sprawą dwóch asyst i bramki zainspirował Arsenal do odrobienia strat w meczu przeciwko Southampton. Teraz przed nami dwu tygodniowa przerwa jednak od razu po powrocie Premier League czeka nas prawdziwy szlagier, w którym zmierzą się Chelsea z Liverpoolem.

Na koniec jeszcze kilka słów ode mnie. Zapowiadam, że kolejne posty z serii podsumowania kolejki z pewnością nie będą wyglądały jak ten. Zamierzam wyróżniać cztery mecze, które będę szczegółowiej omawiał, resztę wyników będę po prostu wypisywał i pod koniec krótko podsumowywał całą kolejkę. Oczywiście liczę na jak najwięcej feedbacku i zachęcam do dyskusji w komentarzach. Na moim blogu będą się również pojawiały wpisy o innej tematyce związanej z piłką nożną. Do zobaczenia.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Podsumowanie 9 kolejki Premier League 2024/2025

Kilka słów wstępu