Podsumowanie 8 kolejki Premier League 2024/2025
Po dwu tygodniowej pauzie spowodowanej październikową przerwą reprezentacyjną, wróciła Królowa lig piłkarskich Jej Wysokość Premier League. Myślę, że śmiało mogę stwierdzić, iż żaden fan futbolu nie przepada specjalnie za okresami, w których rozgrywane są mecze drużyn narodowych i z utęsknieniem wyczekuje powrotu emocji związanych z piłką klubową. Szczególnie, że gra reprezentacji Michała Probierza częściej wołała o pomst do nieba, a niżeli była przyjemna dla oka. Liga angielska w przeciwieństwie do naszych orłów nigdy nie zawodzi. Miniony weekend zapowiadał się niezwykle emocjonująco przede wszystkim za sprawą starcia na Anfield między Liverpoolem i Chelsea. Dodatkowo omówię jeszcze starcia Tottenhamu z West Hamem United, Bournemouth z Arsenalem oraz Manchesteru City z Wolves. Na koniec, tak jak poprzednim razem, wytypuje mojego zawodnika kolejki. Zapraszam do lektury.
Deklasacja w derbach Londynu; Tottenham - West Ham United
Do sobotniego starcia obydwie ekipy podchodziły z niesatysfakcjonujących dla siebie pozycji w tabeli. West Ham pomimo zmiany trenera oraz dużej aktywności na rynku transferowym w wakacje, zaczął sezon powolnie. Po siedmiu kolejkach zespół uzbierał tylko 8 punktów, z których większość zdobył w przypadkowych okolicznościach nie pokazując na boisku zbyt wysokiego poziomu. Tottenham natomiast po gongu sprzed przerwy reprezentacyjnej, kiedy to wypuścili dwu bramkowe prowadzenie i ostatecznie przegrali z Brighton, liczył na powrót na zwycięskie tory. Na korzyść Spurs działał z pewnością fakt, że do pełni zdrowia po kontuzji wrócił ich kapitan, Koreańczyk Heung-min Son. Mecz zapowiadał się więc niezwykle intrygująco, ponieważ obydwa zespoły miały dużo do udowodnienia. Początek starcia był bardzo chaotyczny, żadna z drużyn nie grała zbyt poukładanego futbolu i widać było, że wszyscy zawodnicy potrzebują chwili żeby wrócić do odpowiedniego rytmu. Tottenham co prawda prowadził grę, ale to oczywiście było do przewidzenia z racji na fakt, że koguty są najbardziej dominującą drużyną w tym sezonie ligowym jeśli chodzi o statystyki. Pierwszy cios został jednak zadany przez drużynę West Hamu. Po lekkim zamieszaniu Jarrod Bowen wgrał piłkę z prawej strony w głąb pola karnego. Obrońcy Tottenhamu zamiast interweniować stali zagubieni, co wykorzystał Ghańczyk Mohammed Kudus. Blisko wybicia piłki z lini bramkowej był jeszcze Pedro Porro jednak zabrakło mu kilka dodatkowych centymetrów wzrostu. Spurs próbowali za wszelką cenę wyrównać stan meczu przed przerwą, w czym bardzo pomogła im dezorganizacja West Hamu. Prosta strata piłki w środku pola spowodowała, że obrońcy Młotów nie zdążyli ustawić się na swoich pozycjach i chwilę później Dejan Kulusevski precyzyjnym strzałem od słupka, strzelił bramkę na 1:1. Do przerwy derby Londynu na remis. Po gwizdku sędziego rozpoczynającym drugą część spotkania obraz meczu praktycznie się nie zmienił. Prowadzący grę Tottenham co raz skrupulatniej punktował błędy rywali, co poskutkowało bramką Yvesa Bissoumy na 2:1 w 52 minucie. Drużyna West Hamu rozsypała się mentalnie i na przestrzeni kolejnych ośmiu minut straciła dwa kolejne gole po dziecinnych błędach w obronie. Jedną z bramek zdobył Son, który w ten sposób przypieczętował swój powrót i udowodnił jak kluczowym graczem jest w układance Postecoglou. Dowodem na bezradność Młotów było dodatkowo żenujące zachowanie Mohammeda Kudusa, który pomylił piłkę nożną z MMA i wyleciał z boiska po znokautowaniu Micky'ego van de Vena oraz uderzeniu w twarz Pape Mate Sarra. Tak czy siak Tottenham zdeklasował derbowego rywala i zdołał zbliżyć się do Chelsea, zajmując obecnie siódmą lokatę w tabeli. Z kolei jeżeli na przestrzeni kolejnych tygodni gra West Hamu, a przede wszystkim zdobycze punktowe, nie ulegną poprawie, działacze zespołu będą musieli poważnie przemyśleć czy sytuacja nie wymaga koła ratunkowego w postaci telefonu do Davida Moyes'a.
Wisienki fundują Arsenałowi pierwszą porażkę w sezonie; Bournemouth - Arsenal
Arsenal zdecydowanie liczył na kolejne zwycięstwo, które pozwoliłoby im dalej iść ramię w ramię z resztą zespołów z czołówki tabeli. Drużyna kanonierów do sobotniego starcia z Bournemouth podchodziła jednak z pewnymi komplikacjami; przede wszystkim kontuzjowany był Bukato Saka, który doznał urazu podczas przerwy reprezentacyjnej. Z kolei zespół Wisienek przed pauzą niespodziewanie przegrał 1:0 z beniaminkiem z Leicester, a dokładając do tego fakt, że Bournemouth wygrało z Arsenalem tylko jeden mecz w historii Premier League, faworyt wydawał się oczywisty. Z wartych odnotowania informacji należy jeszcze wspomnieć, że w drużynie Mikela Artety po raz pierwszy spotkanie angielskiej ekstraklasy od pierwszej minuty zaczynało dwóch piłkarzy sprowadzonych latem: Raheem Sterling oraz Mikel Merino. Wszystko zapowiadało więc przyjemny wieczór dla fanów Kanonierów. Repertuar zmienił się jednak gdy około 30 minuty pierwszej połowy sędzia po konsultacji z VAR-em pokazał Williamowi Salibie bezpośrednią czerwoną kartkę. Sytuacja była o tyle kontrowersyjna, że następnego dnia w bardzo podobnej sytuacji podczas starcia Liverpoolu z Chelsea, Levi Colwill otrzymał tylko żółty kartonik. Arteta musiał więc dokonać zmian personalnych i taktycznych, żeby dalej móc walczyć o pełną pulę punktów. Jakub Kiwior zastąpił więc Raheema Sterlinga, a do przerwy żadna z drużyn nie zdołała strzelić bramki. Po rozpoczęciu drugiej połowy skrzydłowy Arsenalu Gabriel Martinelli miał na nodze piłkę meczową, jednakże w sytuacji sam na sam strzelił prosto w bramkarza rywali. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Po kapitalnie rozegranym rzucie rożnym Ryan Christie strzałem z półwoleja w okienko wyprowadził Bournemouth na prowadzenie. Niecałe dziesięć minut później Jakub Kiwior za lekko podał w kierunku Davida Rayi, piłkę przejął Evanilson i bramkarz Arsenalu musiał ratować sytuację faulem. Sędzia bez wahania wskazał na wapno, a jedenastkę pewnie wykorzystał Justin Kluivert. Kiwior po koszmarnym błędzie dostał od swojego trenera wędkę i dobitnie pokazał, że jest obecnie w tragicznej formie. Mecz zakończył się zwycięstwem Bournemoutm 2:0, a obydwie bramki dla gospodarzy strzelili rezerwowi. Trzeba więc docenić świetne decyzje podjęte przez szkoleniowca Wisienek Antonio Iraole. Arsenal natomiast notuje pierwszą porażkę w sezonie i przed dziewiątą kolejką traci do lidera tabeli Liverpoolu 4 punkty. Obrona Kanonierów, która była fundamentem całego zespołu, ostatnio zawodzi przez co szwankuje również cała drużyna. Mikel Arteta z pewnością ma dużą zagwozdkę co spowodowało nagłe usterki w linii obrony, jednak znając kunszt tego szkoleniowca można oczekiwać, że już niedługo Arsenal wróci do pełni formy.
John Stones na ratunek; Wolverhampton - Manchester City
W niedziele, wczesnym popołudniem przedostatnia drużyna ligi podejmowała na własnym stadionie obecnego mistrza Anglii. Wolverhampton ciągle czekał na swoje pierwsze zwycięstwo w tym sezonie. Trener Wilków Gary O’neil chciał w tegorocznych rozgrywkach grać bardziej otwarty i ofensywny futbol co nie przynosiło jednak pożądanych efektów. Jako usprawiedliwienie kiepskiej formy Wolverhampton należy jednak nadmienić, że zespół miał najtrudniejszy kalendarz na starcie sezonu ze wszystkich ekip. W trakcie siedmiu pierwszych kolejek Wilki podejmowały już Arsenal, Liverpool, Chelsea czy Aston Villę, a w miniony weekend na Molineux przyjechał Manchester City. Na korzyść Wolves przemawiała kwestia, że w poprzednim sezonie niespodziewanie ograli na swoim stadionie ekipę Pepa Guardioli, rozgrywając tym samym swój najlepszy mecz w ubiegłorocznej kampanii. Dokładając do tego problemy w defensywie Manchesteru City nie można było wykluczać niespodzianki. Gary O’neil nie zamierzał jednak podejmować zbytniego ryzyka i na mecz z mistrzem Anglii zmienił ustawienie na piątkę obrońców. Oczywistym był więc plan Wilków na to spotkanie; ukąsić z kontry i bronić korzystnego wyniku całym zespołem. Zaraz po pierwszym gwizdku we znaki ponownie dały się dziury w obronie City. Strata piłki w środku pola, świetny przerzut na prawą stronę do Nelsona Semedo, niskie dośrodkowanie i formalność dopełniona przez Jorgena Stranda Larsena. 1:0 dla Wolves. Niepokoić ponownie może apatyczna postawa przy bramce obrońców Manchesteru City, ponieważ żaden z nich nie wydawał się zbytnio zainteresowany wybiciem wrzuconej przez Nelsona Semedo piłki. Po wcześnie zdobytym gola drużyna Wolverhampton zamurowała bramkę; wszyscy zawodnicy pozostawali w pobliżu własnego pola karnego, a przejmowane piłki były głównie wybijane jak najdalej od bramki. Mimo to Nelson Semedo doszedł do sytuacji sam na sam i był blisko podwyższenia wyniku na 2:0. Przed przerwą, świetnym strzałem sprzed szesnastki, słabszą nogą, w okienko, wynik wyrównał Chorwat Josko Gvardiol. Chociaż jest to gracz linii defensywnej to techniki gry nogami napewno zazdrości mu niejeden piłkarz ofensywny. Do przerwy utrzymał się rezultat remisowy, a w drugiej połowie na drużynę Wolves czekał poważny test. Trzeba przyznać, że świetnie się z niego wywiązali. Drużyna Wilków konsekwentnie broniła, a Manchester City był równie bezradny, co w meczu z Arsenalem na Etihad. Było więc oczywiste, że jeżeli City ma wygrać, wydarzy się to rzutem na taśmę. I rzeczywiście drużyna Guardioli zwycięską bramkę zdobyła w 95 minucie meczu. Wrzutka Phila Fodena z rzutu rożnego i kapitalny strzał główką Johna Stonesa, który po raz drugi w tym sezonie zapewnia ekipie City korzystny wynik. VAR przyglądał się jeszcze czy przy bramce nie doszło do przekroczenia przepisów, jednakże nie było żadnych podstaw do anulowania gola. Manchester City triumfuje i z 20 oczkami na koncie, pozostaje jedyną drużyną, która nie przegrała jeszcze meczu w tym sezonie Premier League. Dodatkowo ekipa Guardioli zanotowała 31 mecz w angielskiej elicie bez porażki, pobijając w ten sposób rekord klubu sprzed sześciu lat, wynoszący 30 spotkań. Wolverhampton czeka natomiast cały czas na swoje pierwsze zwycięstwo. W następnej kolejce grają z Brighton, więc nie będą mieli dużo prostszego zadania.
Średni Liverpool i słaba Chelsea, w skrócie hit ósmej kolejki; Liverpool - Chelsea
Niedziela z Premier League żegnała nas prawdziwym hitem. Lider Liverpool podejmował na Anfield ekipę Chelsea, która zanotowała dobry start sezonu. Obydwaj trenerzy mieli dodatkowo do dyspozycji praktycznie wszystkich zawodników. Zapowiadało się na prawdziwe meczycho. Arne Slot ponownie zaskoczył wyborem pierwszej jedenastki. Na ławce drugą kolejkę z rzędu usiadł Luis Diaz, a dodatkowo Alexis Mac Allister. Taka decyzja była zapewne spowodowana faktem, że obydwaj zawodnicy dopiero co wrócili po przerwie reprezentacyjnej ze zgrupowań w Ameryce Południowej i prawdopodobnie nie doszli jeszcze do pełni sił po wymęczającej podróży. Z kolei do składu Chelsea po kolejnej kontuzji wrócił Reece James, oby tym razem na dłużej. Początek meczu bardzo rozczarował. Obydwie drużyny wyglądały słabo, przez co gra była chaotyczna. Pierwszą kontrowersją była sytuacja z Levi'em Colwillem, o której wspominałem wcześniej. W kierunku Diogo Joty została zagrana długa piłka, wyprowadzająca go na czystą pozycję, jednak Portugalczyk został powalony przez angielskiego defensora Chelsea. Saliba dostał dzień wcześniej w podobnej sytuacji czerwoną kartkę jednak w przypadku Colwilla skończyło się na żółtku. Taka ocena obydwóch sytuacji przez sędziów była związana z ustawieniem najbliższych obrońców drużyn broniących w stosunku do zamieszanej dwójki. W meczu Arsenalu najbliżej Saliby stał Ben White, jednakże odległość między nimi była na tyle znacząca, że w momencie, w którym Saliba nie powaliłby rywala to Ben White najprawdopodobniej nie byłby w stanie już go dogonić. W starciu Liverpoolu z Chelsea z kolei tuż obok Joty i Colwilla stał drugi defensor ekipy z Londynu. Gdyby więc Colwill nie powalił Joty, to Portugalczyka napewno dogonił by wspomniany drugi obrońca, przed tym jak napastnik Liverpoolu znalazłby się na czystej pozycji. Chociaż moje wyjaśnienie jest zagmatwane, w rzeczywistości gdy ma się przed oczami obydwie sytuacje, decyzje sędziów okazują się być w pełni jasne. Wracając do niedzielnego spotkania, niestety po starciu z Colwillem Jota doznał kontuzji żebra i musiał opuścić plac gry. W jego miejsce Arne Slot wprowadził Darwina Nuneza. Gra Chelsea w dalszym ciągu nie przekonywała, za to było widać, że zawodnicy Liverpoolu, niesieni przez własną publiczność, nabierają coraz więcej pewności siebie. W okolicach 30 minuty Colwill po raz kolejny przewinił, tym razem we własnym polu karnym, a jedenastkę wykorzystał niezawodny Mo Salah. Tuż przed gwizdkiem kończącym pierwszą połowę arbiter podyktował jeszcze drugi rzut karny dla Liverpoolu, jednakże po konsultacji z sędziami VAR zmienił decyzję. Warto też dodać, że w obydwóch sytuacjach faulowany był, zastępujący wspomnianego wcześniej Mac Allistera, Curtis Jones, który wyrastał powoli na niespodziewanego bohatera spotkania. W drugą połowę weszliśmy z wielkim przytupem. Już w 48 minucie po świetnym podaniu prostopadłym Moisesa Caicedo w sytuacji sam na sam znalazł się Nicolas Jackson i pewnym strzałem pokonał bramkarza rywali. Chelsea z remisu nie cieszyła się jednak długo, ponieważ już trzy minuty później wrzutkę Salaha wykorzystał Curtis Jones, tym samym ustalając rezultat spotkania na 2:1. Przy drugiej bramce zdecydowanie więcej mógł zrobić bramkarz londyńskiego klubu Robert Sanchez, któremu zabrakło zdecydowania i za późno wyszedł z lini bramkowej. Jest to kolejny już w tym sezonie błąd hiszpańskiego golkipera i uważam, że to najwyższy czas żeby Enzo Maresca pomyślał nad zmianą personalną na tej pozycji. Duet Salah i Jones zagwarantował Liverpoolowi trzy punkty i tym samym zapewnił utrzymanie pozycji lidera. Chelsea z kolei zaprezentowało się bardzo przeciętnie i zdecydowanie nie zasłużyło na punkty w niedzielnym szlagierze.
Wszystkie wyniki
Tottenham 4:1 West Ham United
Fulham 1:3 Aston Villa
Man Utd 2:1 Brentford
Newcastle 0:1 Brighton
Southampton 2:3 Leicester
Ipswich 0:2 Everton
Bournemouth 2:0 Arsenal
Wolves 1:2 Man City
Liverpool 2:1 Chelsea
Nottingham Forest 1: 0 Crystal Palace
Podsumowanie
Za nami kolejny emocjonujący weekend z ligą angielską. Z rzeczy, o których nie wspominałem wcześniej, a które są z pewnością warte odnotowania to przede wszystkim comeback w wykonaniu Leicester, które przegrywając 2:0 z ekipą Świętych, zdołało wygrać 3:2. Dodatkowo świetną formę nadal utrzymuje Aston Villa Unaia Emery'ego. Tym razem pewnie wygrali z dobrze sprawującym się w tym sezonie Fulham, 3:1. Villa co raz wygodniej rozsiada się na fotelu czwartej siły ligi. Z informacji bardziej niepokojących Crystal Palace po poniedziałkowej porażce z Forest nadal czeka na pierwsze zwycięstwo w tym sezonie. Ciężko jest z perspektywy kibica dojść do meritum problemu, tego jaki czynnik odmienił tak diametralnie, świetnie grający w zeszłym sezonie zespół Orłów. Miejmy nadzieje, że Olivierowi Glasnerowi, o ile nie zostanie zwolniony, uda się szybko zidentyfikować usterki systemu i Palace wróci do formy. Zawodnikiem kolejki moim zdaniem, należy okrzyknąć Curtisa Jonesa. Biorąc pod uwagę rangę meczu i niespodziankę jaką zafundował większości kibiców swoim świetnym występem Anglik, myślę, że nie jest to zbyt kontrowersyjny wybór. Wywalczony karny i gol na wagę zwycięstwa przeciwko Chelsea mówią same za siebie. Już w najbliższy weekend przed nami kolejne hitowe starcia, na czele ze spotkaniem Arsenalu z Liverpoolem. Czy osłabiony Arsenal będzie w stanie zaskoczyć lidera? Szczerze wątpię, jednak ekipy Artety nigdy nie można lekceważyć. Tradycyjnie zapraszam do dzielenia się swoimi opiniami i do dyskusji w komentarzach. Do następnego!
Komentarze
Prześlij komentarz